Rozdział 24

Lekki deszcz. Ellie Goulding w radiu. Dym, pełno dymu. Taka szara rzeczywistość. Stoję w oknie i patrzę na ludzi przechodzących obok naszego mieszkania. Odkąd znaleźli u nas w mieście jakieś niedopałki z wojny ciągle kręcą się tutaj setki ludzi. Niestety nic nie możemy na to poradzić. Zgasiłam peta i poszłam nastawić wodę na kawę. Mała dzisiaj śpi u Mata. Nie wiem jak poradzę sobie w rozmowie z nim. Myślę, że jakoś dam radę. W dodatku dzisiaj spotykam się z nowo poznanym Dylanem, Szczerze mówiąc byłam pewna, że oleję go, ale kiedy był taki pewny siebie i szarmancki to..nawet mi się spodobał.
-Gotowy? - zawołałam, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi łazienki.
-Prawie, ale mała jeszcze śpi. - mrukną i wziął do ręki skręta.
-Pani Simpson, zgodziła się z nią zostać na chwilę. Wiesz Pet mamy dużo spraw do załatwienia na mieście. Przynajmniej ja...-powiedziałam i zerknęłam na zegarek. Była 8;23, a o 10 miałam spotkanie z miejscowym adwokatem, musiałam w końcu załatwić sprawę ojcostwa Mata..
-Nie lubię tej babki, dla mnie jest taka...
- ...nie miła? Dziwisz się? Za każdym razem kiedy tutaj śpisz muzyka i nasze łóżko jest tak głośno, że kobieta nie długo całkowicie ogłuchnie. - opowiedziałam i dopiłam ostatni łyk kawy. Za dwie minuty wychodzimy Peter. Nie wiem czy ty, ale ja chcę mieć to już za sobą.
Takie jest życie matki, która nie wiedziała dokładnie z kim chce być, Teraz musi łazić po sądach, prawnikach i innych duperelach. Niestety no jestem pewna, że Maja to dziecko Petera. W sumie nie wiem czy to źle czy dobrze, ale jakoś to będzie. Kiedy pani Simpson przyszła, mojego "kochanego" partnera nie było już w domu. Chciał za wszelką cenę uniknąć konfrontacji z naszą sąsiadką. Zostawiłam jej wszystkie wskazówki dotyczące posiłków i zabaw dla małej oraz godziny kiedy przyjedzie po nią Mat, jeżeli byśmy nie wrócili na czas. Oczywiście w duchu modliłam się, żebym nie zdążyła.. Kiedy byłam już pewna, że zostawiam Majkę pod dobrą opieką, wybiegłam z mieszkania i szybko pojechaliśmy do miasta.
-Alice...wiesz że jeżeli nie chcesz to ja nie muszę wyjeżdżać. - powiedział
- Peter to twoja rodzina. Brat, siostra. Musisz im pomóc. Nie jestem w stanie cię zatrzymywać, a wiesz dobrze, że chciałabym żebyś został. Jednak nie wybaczę ci jeśli to zrobisz. - mruknęłam i szybko dodałam- Nie martw się, damy sobie radę. Obiecuję.
- Chodzi mi tylko o te sądy, To konieczne..i ona musi u niego spać i go odwiedzać?
- Aż sprawa nie będzie przedstawiona czarno na białym, on ma prawo ją odwiedzać...nic nie poradzę. -mówiłam - To tutaj. Nie przejmuj się Peter. Zobaczymy się za miesiąc.
- Chcę z tobą spędzić dzisiaj jeszcze trochę czasu przed wylotem.
- O której masz samolot - dodałam
- Coś przed 13, wyrobisz się? - szepnął i pocałował w policzek.
- Hmm...postaram się coś wymyślić, Może przerwa na lunch?
- Wyślij mi SMS  gdzie i kiedy, a się zjawię. Do zobaczenia... - powiedział, kiedy wysiadałam z samochodu
Godzina 9;36, jeszcze zdążę napić się kawy i biegiem do kancelarii. Idąc przed Voul Life Center przeglądałam plany na dzisiaj. Każda sekunda dokładnie przemyślana.
" ... 10;00 - kancelaria
11;30 - zmiana w księgarni 
12;00 - lunch 
16;15 - koniec zmiany i powrót do domu 
18;09 - spotkanie z Dylanem .."
Nie mogłam się doczekać chwili wytchnienia. Dopijając kawę poszłam na umówione spotkanie z adwokatem.
Godzinę później spotkanie kończy się, a wszystko stoi na dobrej drodze. Mrs. Loper powiedział, że mam sporę szansę na zatrzymanie córki u siebie, jeżeli tylko moja sytuacja finansowa oraz rodzinna nie zmieni się. To znaczy, że muszę mieć kogoś do opieki oprócz mnie, Uf..dobrze, że mam jeszcze Petera.. może nie długo jeszcze Dylana. Ale to nic pewnego.
-Witamy !! - usłyszałam głos Matyldy tylko co wchodząc do księgarni
- Jejku!! Jak ja się za tobą stęskniłam. -uścisnęłam ją bardzo mocno
Nie widziałyśmy się już od dawna. Miałam urlop, a ona dopiero co wróciła z wakacji. Ona to ma szczęście. Bogaty facet, luksus, a księgarnia to tylko źródło odpoczynku.
Niestety nie znalazłam czasu dla Petera. "Przykro mi Skarbie nie dam rady się spotkać dzisiaj już. Wybacz." Tak brzmiał mój SMS. Po czym rozładował mi się telefon. To się nazywa mieć szczęście ALICE.

Rozdział 23

-Powiedz mi dlaczego? -zapytał i widziałam żal w jego oczach. Był taki zawiedziony i smutny..
-Nie mogłam zrobić inaczej, Mat musisz zrozumieć. Kiedy on wrócił to....
-..to ja się przestałem liczyć. Zrozum zawsze tak było ja się staram cały czas a wystarczy że on zrobi raz coś miłego to ty już cała w skowronkach chodzisz. Mam tego dość, chce jedynie wiedzieć czy coś do mnie czujesz..TAK lub NIE? Proste pytanie, prosta odpowiedź.. - powiedział i wyszedł..
To było tak jakbym jednego dnia miała wszystko, a już następnego dnia nie miała nic. Rozumiałam dokładnie co on czuje, codziennie powtarzał mi, że mnie kocha, a ja? Nie potrafiłam mu odpowiedzieć tak normalnie "Ja ciebie też". Muszę w końcu to dobrze przemyśleć..
Wstałam, założyłam kurtkę i ubrałam trampki.
-Słuchaj, muszę wyjść. -powiedziałam i otworzyłam drzwi
-Wiem, wahasz się, ale wiedz o tym że ja ciebie też kocham. To nie tylko on..-mówił Pet.
Przytuliłam go i powiedziałam.."Wiem"
Szłam szybko, tak to było kiedy miałam wytyczony cel, pierwszy raz od kilku dobrych miesięcy miałam zamiar ją odwiedzić. Nigdy nie miałam na to odwagi ale stwierdziłam, że kiedyś trzeba.Chciałam zapytać ją o kilka nurtujących mnie pytań, ale wiedziałam że to nie było możliwe. Padał tego dnia mocny deszcz, siedziałam na górze. Na uszach miałam słuchawki i muzyka na full. Wołała mnie dosyć głośno poddenerwowanym tonem. Chciała żebym jej pomogła, ale ja miałam to gdzieś. Jak każda zbuntowana nastolatka. Teraz widzę jakie moje zachowanie było żałosne. Raniłam ją tym strasznie, a kiedy zmarła zaczęłam żałować i sama przed sobą nie mogłam się przyznać że to ja ją zabiłam. To ja doprowadziłam do śmierci własnej matki.To uczucie spoczywa na mnie do dzisiaj. Pet, mówił że jad przestał działać i te leki które podali mi w trakcie porodu uszkodziły mi instynkt. Nie jestem już w pełni hybrydą. Jestem zwykłym człowiekiem, który mimo powolnego starzenia się w każdej chwili może umrzeć. W sumie to pocieszało mnie to uczucie, bo miałam swój plan i swoją listę którą zamierzałam doprowadzić do końca i chciałam żeby mi się to udało.Po kilku minutach dotarłam do celu podróży. Na pożółkłej trawie, pod zwiędłymi kwiatami i wypalonym zniczem leżała moja zmarła przed kilkoma laty matka. Tak nagle popłynęły mi łzy i zaczęłam opowiadać jej co działo się u mnie przez ostatni rok.
-.....teraz mam córkę, chłopaka, przyjaciela, ale wiesz czegoś mi jednak brakuje. Wydaje mi się, że twojego "Miałam rację, albo A nie mówiłam!". Tęsknie za tobą, już za nie długo się zobaczymy. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Tymi słowami skończyła się nasza rozmowa..teoretycznie tą naszą "rozmowę " możemy nazwać moim długim, pełnym łez i nieskończenie wielkich uczuć monologiem.
Zegar na ratuszu wybił 23, czas było wracać do domu. Jednak nie miałam ochoty widzieć Petera, Maii ani Mata. Idąc ulicą zobaczyłam reklamę nocnego klubu. Stwierdziłam...dawno nie piłam. W końcu muszę coś przemyśleć. Zapomniałam jednak jak dla mnie kończyło się palenie szlug i picie wódki. Głośna muzyka jednak zwabiła mnie do środka. Pół nagie panienki, faceci, którym ślina kapała na samą myśl o nocy w jednym z pokoi z taką nie jedną prostytutką. Nie moje klimaty. Jak dla mnie zaczęło robić się obleśne i odrażające. Podeszłam do barku..
- Czystą..-powiedziałam i spojrzałam na parkiet
-Już pani podaję. Ale czy czasem nie pomyliłaś sobie lokali? - zapytał facet, wyglądał na miłego ale chyba rozbawiło go to że byłam cała przemoczona  i z lekka zmęczona
-Właśnie się tak zastanawiam..raczej tutaj  nie pasuję. - odpowiedziałam
- To tak jak i ja...ale czego nie robi się dla forsy. Dylan,a ty? - powiedział i uśmiechnął się szyderczo, ale słodko.
-Alice, głośno tu macie- powiedziałam i wypiłam kieliszek po czym od razu polał kolejny
-Troszkę, ale jak się jutro spotkamy przy Steven Street na kawie przy biblioteczce to będzie o wiele ciszej.- powiedział i puścił oczko\
-Podoba mi się twoja  pewność siebie, ale mam chłopaka..-odpowiedziałam i również puściłam oczko
- Mi podoba się twoja niedostępność, miss Alice - odpowiedział po czym dodał, - wracam do pracy, bo szef patrzy - po czym pokazał gestem ramienia na wąsatego mężczyznę całującego się z o wiele młodszą od siebie szatynką..- Jutro 18;09, pasuje?
-Nie -powiedziałam
- W takim razie do zobaczenia jutro - odpowiedział i zaczął się śmiać.
Ta znajomość zapowiadała się ciekawie, ale już za kilka godzin musiałam powrócić do RZECZYWISTOŚCI...

Rozdział 22

To niby było tak dawno, a jednak nadal chciałabym zatrzymać tamtą chwilę tylko dla siebie. Jego każdy dotyk. Każdy jego gest. Nie miałam jednak odwagi żeby o tym komuś powiedzieć. Zawsze sama siadałam wieczorem przy książkach, otwierałam zeszyt wspomnień pełen fotografii. Był taki cudowny, opiekuńczy i porywczy. Doskonale nadawał się na ojca. Mimo, że pomściłam jego śmierć to ...nie odczuwam tej satysfakcji. Tęsknie za nim, jak za najbliższym przyjacielem. Chociaż był kimś więcej...
Nie mam pojęcia jak sobie z tym radzić. Wiem, możesz teraz powiedzieć "Ale masz Mata". Jednak to nie to. Nie tego oczekiwałam od Mata, nie chciałam żeby pełnił takie ...powołanie w moim życiu. Takie miejsce miał zajmować ON. ON miał przytulać mnie kiedy się kładłam spać i rano budziłam. To ON miał opiekować się mną i spędzać ze mną długie, upojne noce. Łzy spadające codziennie, oczy boleśnie patrzące na zdjęcia, dłonie drżące na każde słowo o nim, sine usta, które miały być całowane .... Nic z tego się nie spełniło. To tak bardzo boli...
***
Kiedy się obudziłam nikogo przy mnie nie było. Było ciemno i głucho. Tylko zimny powiew wiatru na moim policzku. Nagle usłyszałam głos :
-Nie martw się. Wszystko będzie dobrze ! 
- Kim jesteś? - odpowiedziałam 
- Nie znasz mnie? A było nam tak dobrze. - usłyszałam w odpowiedzi, cichy jednak męski głos
Po chwili z ciemności wyszedł mężczyzna. Był wysoki, dobrze zbudowany, jednak blady. Miał ciemne, krótkie włosy i niebieskie oczy. To był....On. Jakim cudem? Nie miałam pojęcia o co tu chodziło. Tak strasznie się cieszyłam, jednak wiedziałam, że będą przez to problemy. Peter wrócił. 
- Jak to się stało, że jesteś? Przecież....ty... - mówiłam podnosząc się na rękach.- Kocham Cię 
- Boże, jak ja się ciesze, że cie widzę. Ja cie też kocham, ale nie zostanę tu długo. Nie mogę. - mówił - Ale tak bardzo nie chcę was zostawiać. Nie po to wracałem, żeby teraz odejść. Nie chce tego...
Prawie bym zapomniała o naszym dziecku. Nie miałam  pojęcia co się z nim teraz działo. 
- A gdzie jest....- zaczęłam, jednak on skończył 
- Maja? Śpi, jest 3;00 w nocy. - mówił
Tak cieszyłam się, że wrócił. Teraz będziemy wyglądać jak prawdziwa rodzina. Tęskniłam za nim tak bardzo, już chciałam się pogodzić z jego śmiercią a tu nagle taki cud. Nie mogłam w to uwierzyć. Peter pomógł mi wstać, ubrałam się i przytuliłam do niego. Bardzo mocno. 
- Więc co chcesz robić? - zapytał 
- Chce do Mai. 
- Chyba oszalałaś. Ty nie żyjesz. Jak ty chcesz do niej? 
Myślałam, że on sobie żartuje. Jak hybryda, nieśmiertelna istota może umrzeć? Nie rozumiałam. A moja córeczka? On sobie żartował. To nie mogła być prawda. Niby cieszyłam się, że go zobaczyłam. 
- Kobieto minął już rok, od twojej śmierci. To dziecko cie nawet na oczy nie widziało. 
- Ty sobie żartujesz. Jaja sobie robisz? Bo to nie jest śmieszne. 
- HAhahahaha, żałuj że nie widziałaś swojej miny. Żartuje, a ty tak się nie napalaj. Zaraz zobaczysz  swoją córkę. 
Myślałam, że go zabiję. Miałam ochotę go udusić. Jednak wrócił prawdziwy Peter, za jakim tęskniłam. Pełen humoru. Zabawny i uśmiechnięty. Widać było, że cieszył się  z faktu iż będzie miał własną rodzinę. 
- Kocham  - wyszeptałam mu do ucha, a on zdejmując ze mnie koszulę odpowiedział
- Ja ciebie też,  moja królewno. 

***
Kiedy rano się obudziliśmy wszędzie były ubrania. Słońce delikatnie wyglądało zza okna. Zakryłam się kocem i zamknęłam oczy. Peter chyba jeszcze spał. Uśmiechnęłam się tak prawdziwie, jak nie uśmiechałam się nigdy. Brakowało mi takich chwil. Wstałam, założyłam bluzę i wyszłam na balkon. Wyjęłam z paczki skręta i zapaliłam. Poprawiałam sobie grzywkę i bawiłam się bransoletką. Chwilę później pojawił się Peter.
- Jak ci się podobało, piękna? 
- Było cudownie jak zwykle. Ale wiesz...chciałabym w końcu zobaczyć Maję. - odpowiedziałam i widziałam niesmak w oczach chłopaka. - Czemu tak reagujesz na moje prośby o spotkanie z nią? 
- Zrozum, kiedy tylko wejdziesz do domu rzuci ci się na szyje Mat. Maja zacznie się śmiać, a ja ...nie będę wiedział co mam robić. Będziesz musiała wybrać, albo ja, albo Mat, a co najgorsze ..albo Maja. 
- Dlaczego ? - zapytałam z przerażeniem. Nie miałam pojęcia o co mu chodziło. Czemu niby miałam wybierać? A może to kolejny z jego głupich żartów?
- Nie, Skarbie tym razem nie żartuje. Ja muszę uciekać, możesz iść ze mną, ale SAMA. Bez dziecka. Mat wyjeżdża do Londynu ma dla ciebie pewną ofertę. A Maja nie może iść ani ze mną ani z nim. Ze mną z powodów bezpieczeństwa, a z nim...z powodu jego niechęci. Zrozum Alice...musisz wybrać między naszą trójką. Nie masz zbyt wiele czasu, bo tylko miesiąc.
To tak jakbyś...otrzymał dar ale miałbyś wybrać między ...trzema drogami. Wszystkie są usłane różami, ale prawdziwa jest tylko jedna. Mętlik w głowie. Kompletna nicość. Muszę się jednak zdecydować. Nie wiem jednak na co. 
- Chcę zobaczyć Maję. - powiedziałam i wróciłam do domu. Ubrałam spodnie, buty i poprawiłam włosy. - Rozumiesz?
- Tak. Chodźmy. 
Wziął mnie za rękę i poprowadził po schodach na górę. Nagle otworzył drzwi i przepuścił mnie do środka. Pod oknem stała kołyska, a obok był wózek. Piękny biały wózek. Na sofie stojącej pod ścianą, leżało niemowlę. Było jasnej karnacji, miało krótkie blond włosy. Ubrane było w różowe śpioszki w księżniczki. Tak słodko spało. 
- Czy ona jest, człowiekiem? - zapytałam z niedowierzaniem 
- Alice, ja nie mam pojęcia jak to się stało. Ale ona ....ona jest człowiekiem i umrze. - odpowiedział kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. 
Nie chciałam myśleć, że moja córka kiedyś umrze, dlatego postanowiłam żyć teraźniejszością. Podeszłam do sofy i uklęknęłam. Pocałowałam ją w nosek. Był taki mały i delikatny. 
- Przyszedłem do..... - nagle usłyszałam głos i obróciłam się gwałtownie. 
To był Mat. Nie byłam przygotowana na spotkanie z nim. To działo się zbyt...szybko. 

Rozdział 21

Kolejne szare dni mijają. Strasznie długo zwlekałam z powrotem  do tamtej rzeczywistości. Robert długo mnie przekonywał, że powinnam spróbować ale ja wolałam uniknąć tego wszystkiego. Jednak kiedy dałam się przekonać poczułam....że nie było warto.
*** 
Był 7 listopada, jak zwykle padało. Wstając z łóżka poczułam ból w klatce piersiowej. W końcu dzień pojawienia się dziecka zbliżał się. Usiadłam na krześle z kubkiem herbaty i otworzyłam okno. Na twarzy poczułam powiew zimnego powietrza, spowodowany kroplami deszczu na dłoniach. Poczułam się orzeźwiona jak najdłuższym prysznicem. 
-Może nie powinnaś tam jednak jechać. - poczułam dotyk Mata na ramieniu.
-Dlaczego wszyscy tak uważają? Mat, chciałabym wziąć w końcu swoje wszystkie rzeczy z tego domu. Uwierz dawno tam nie byłam, a jednak nadal nie mam odwagi. Muszę to kiedyś zrobić. - odpowiedziałam i wstałam - Idę wziąć prysznic, jakbyś  mógł to...
-Nadal uważam, że to niebezpieczne. Ten dom stoi na ruinach. Strych się zapada, a z dachu przecieka woda. Alice to w twoim stanie jest niebezpieczne! 
Naprawdę nie miałam ochoty tego słuchać. Ciągle tylko każdy mi mówił, że to niebezpieczne. Ciekawa jestem czy gdyby oni mieli szansę poznać swoją rodzinę od tej prawdziwej strony, czy skorzystaliby?
Na początku wzięłam zimny prysznic. Chciałam zapomnieć o tym wszystkim co stało się w kuchni ostatniego wieczoru. O mojej kłótni z Nicole i Mary. Jednak to nie takie proste. Umyłam włosy i wyszłam na ciemnogranatową matę. Przetarłam lustro mokrą dłonią. Jednak w lustrze nie pokazało się to czego oczekiwałam. Chciałam w nim zobaczyć siebie, dziewczynę taką jak dawniej. Uśmiechniętą, cieszącą się życiem. A co zobaczyłam? Załzawione od bólu oczy, przemęczoną twarz i sine usta. Taki był urok nieśmiertelności - pomyślałam i od razu wzięłam się za siebie. 
Kiedy byłam już gotowa, zawinięta w ręcznik weszłam do niewielkiej garderoby. Zarzuciłam na siebie dużą bawełnianą bluzę i szare rurki. 
-Jestem gotowa...- powiedziałam do siebie i zaraz poczułam jak delikatny podmuch dotyka moich włosów. Nagle odczułam strach, to było dziwne ponieważ w garderobie drzwi były zamknięte a okien nie miałam. Pewnie histeryzuję. Wzięłam głęboki oddech i złapałam za kurtkę i klucze do samochodu. 
- Posiedzę w samochodzie, poczekam na ciebie, albo pójdę z tobą. - powiedział odruchowo Mat dopijając kawę i ubierając skórzany płaszcz. 
Po 25 minutach drogi byliśmy już na miejscu. Dom wyglądał jak istna ruina. Przy bramce w trawniku wbita była tabliczka z napisem "Do sprzedania". Nikt jednak nie odważyłby się do kupna takiego domu. Ściany były lekko zdarte, a ostatnie krople farby spływały wraz z deszczem. Na werandzie stała stara huśtawka i dwie doniczki z ziemią. Drzwi nie było, a okna na piętrze były rozbite. Strach ogarniał człowieka jak tylko patrzyło się na ten dom. Złapałam Mata za rękę. Bałam się tam sama wejść. Bałam się nie tego CO mogę tam zobaczyć, lecz KOGO... 
Weszliśmy do środka, gdzie panował nadmierny bałagan. Aż brak słów żeby opisać taki nie ład i nie porządek. Na podłodze w kuchni leżała klepsydra "Ś.P. Anna ......" od razu kiedy ją zobaczyłam zrobiło mi się słabo. Dobrze, że on był ze mną. Wyszliśmy na górę i otworzyliśmy mój stary pokój. Powietrze w nim było wilgotne  i zimne. Mat podał mi kilka pudeł i zaczęliśmy pakowanie. Stare ubrania postanowiłam zostawić. Nigdy bym nie ubrała nic z tego domu. Spakowałam stare zdjęcia, na których byłam ja z tatą i mamą. Jeszcze przed ich rozwodem. Szczęśliwa, uśmiechnięta rodzina po narodzinach mojego brata. Strasznie za tym tęsknię. Spakowałam figurki słoni i różnych wieży, które dostawałam od babci. Wzięłam książki zeszyty, stare atlasy. Wszystko co chciałabym zatrzymać. Kiedy pakowałam je do pudła przypomniało mi się jak w 5 klasie podstawówki pisałam pamiętnik, zawsze chowałam go w otworze ścianie za łóżkiem. Jego też chciałam zabrać. Kiedy miałam już wszystko co potrzebne postanowiłam wejść do pokoju mamy. Panował w nim niesamowity porządek, popatrzyłam na Mata. On też był zdziwiony wyglądem pokoju. Złapałam go mocniej za rękę. 
- Dlaczego? ....- zapytałam, kiedy drzwi zatrzasnęły się a w pokoju zaczęło strasznie wiać. Porozrzucane były wszystkie rzeczy....Mat złapał się komody i powiedział 
- Nie puszczaj...
Jednak wiatr był silniejszy i już po chwili poczułam, że uderzam głową w żyrandol. 
-Popatrz! - zdołałam powiedzieć zanim straciłam przytomność. 
***
Obudziłam się w szpitalu z silnym bólem głowy. Wokół mnie było pełno krwi, a obok biegali lekarze. Byłam zbyt słaba żeby zrozumieć co się dzieje. Za szybą po lewej stronie zauważyłam Mata, a za nim....Mama? Trzymała go za ramie, a on. Jakby ją ignorował, albo po prostu nie widział. Miałam już dość. Czułam jak co sekundę opadam z sił a światło nad łóżkiem nasilało się. Powoli zasypiałam. 


06.02.MMXIVr.

Kolejny rodział, czyli XXI (21) zostanie opublikowany, dnia 6 lutego 2014 roku.
Przepraszam za tak rozległe opóźnienie, mam nadzieję że długością tego rozdziału postaram się nadrobić wszystkie niejasności w życiu bohaterki. 
Dziękuje, tym którzy wytrwali tyle czasu ze mną i moim blogiem :D 

Pozdrawiam, i zachęcam do czytania :) Dreamer...xd

Rozdział 20


Ostatnie dni wywarły w moim życiu wielkie zmiany. Sama nie wiem co mam o tym wszystkim sądzić. Po śmierci Petera, wszystko się zmieniło. Nie mam ochoty już żyć i przeżywać tego wszystkiego drugi raz. Mimo to, co usłyszałam od Roberta, mam zamiar nadal jakoś funkcjonować i się tym nie przejmować. Może ten problem ciąży kiedyś zniknie, bądź sam się rozwiąże. Jednak ….nie potrafię tego ignorować. To zbyt poważna sprawa, żebym mogła ją tak normalnie zignorować.
-Czemu wczoraj tak uciekłaś  ? Chciałam z tobą porozmawiać. – powiedziała Nicole, kiedy tylko pojawiłam się w salonie.
Wzrok Roba, utknął na artykule w gazecie, a cała reszta domu jakby nagle zamarła.

*2 miesiące później *
-Mogłabyś się pospieszyć, a nie! – słyszałam krzyk zza drzwi łazienki
- Już wychodzę. Nie gorączkuj się tak Jully.
- Nie tylko ty idziesz dzisiaj do pracy. Pamiętaj o tym … - powiedziała uderzając dłońmi o małą szybkę.
Po kilku minutach wyszłam z łazienki i wpuściłam do niej zaspaną jeszcze Jully. Dzięki temu, że ze mną była szybko zapomniałam o śmierci dwóch najbliższych mi osób. A jednak nadal mam przed oczami ich porozrywane na części ciała. Po  zjedzeniu śniadania, postanowiłam jeszcze przed wyjściem do pracy odwiedzić Nicole. Nie przyjaźnimy się teraz już tak  bardzo. Po tym wszystkim co mi zrobiła. Po tym wszystkim czego się o niej i Peterze dowiedziałam. NIGDY WIĘCEJ NIE CHCE TAKIEJ PRZYJACIÓŁKI. Jednak jako ciężarna….. Strasznie głupio brzmi to słowo „ciężarna kobieta” nie wiem kto to wymyślił. Czuje się jakbym przytyła z dobre 20 kg. A jednak schudłam w ostatnim czasie dość dużo, przez co musiałam zapomnieć o bieganiu zawsze przed kolacją.
Kiedy po wyjściu z domu, doszłam do księgarni gdzie pracowała Nicole, zorientowałam się że ktoś mnie śledzi. Nie miałam pojęcia kto i po co to robi, ale czułam czyjś wzrok na sobie. W pewnym momencie zostałam złapana za rękę.
- Zostaw mnie ! – krzyknęłam
- Spokojnie. Alice, kobiety w twoim stanie nie mogą się tak martwić… i krzyczeć. – powiedział
- Nie mogłeś normalnie podejść tylko musisz mnie tak straszyć. – powiedziałam i pocałowałam go w policzek.
- Nie mogłem. Musiałem zrobić to w dość nietypowy dla ciebie sposób. – odpowiedział i przytulił mnie do siebie.
To był Mat. Nareszcie mogłam się z nim normalnie spotkać, bez żadnego ukrywania się. Nie widzieliśmy się całe dwa dni, a już za nim tęskniłam. Po prostu kiedy go nie było wariowałam z niepokoju.
- Gdzie ty się włóczysz tak rano ? – powiedział łapiąc mnie za rękę.
- Nie ważne, lepiej powiedz gdzie się ty wybierasz.
- Do Ciebie – mówił
Przy nim znowu czułam że mogę żyć. Bez Petera……….




****
Przepraszam że była taka mega wielka przerwa, miedzy tymi rozdziałami ale kolonia, wakacje to wszystko. Teraz staram się to wszystko ze sobą powoli godzić. :D Miłych wakacji i czytania :D

Rozdział 19


Zimny powiew delikatnie musnął moją dłoń. Myślałam, że to najgorszy sen jaki mógł się stać.
- Nie przejmuj się Alice. Teraz wszystko się lepiej ułoży. Będziemy tylko my i… - przerwałam mu, te wstrętne rozmyślania.
- Milcz !- zawołałam z płaczem i rzuciłam się na bezwładnie leżące ciało Petera.
Było chłodniejsze niż zwykle. Jego głowa leżąca w innej części sali sprawiała ze czułam na sobie ciarki. Leżałam przez dłuższą chwilę przytulona do jego ręki i czekałam. Sama nie wiem na co. Przecież to było wiadome, że już nie wstanie i nie powie do mnie nic. Wiedziałam że nigdy nie zobaczę, jak się do mnie uśmiecha i jak mówi tak czule „Kocham Cię”. To przerażające uczucie, i niespodziewana śmierć wywarło mi w sercu nie znajomy do tej pory ból. Miałam jednak nadzieje, że to szybko minie. Nienawiść i zemsta, jeszcze  były dalekie od uczuć panujących w moim ciele i umyśle. Niby chciałam, aby Aleks poczuł to samo co on i Sara w momencie śmierci, ale ból i żałoba wypełniały mnie całą. Nawet nie wiem czy potrafię to opisać. Mentalność i łzy, tylko to towarzyszyło wtedy całemu sercu, które i tak już nie żyło.
-Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam, bardzo spokojnie, nie odwracając głowy w stronę mordercy.
- Alice… -zaczął – w naszym życiu przychodzą takie momenty, że my ’’dorośli ludzie”….wampiry musimy dbać o to co nasze i żeby nigdy nie doszło do zamieszania w świecie i jego warunkach.
- Nie pieprz mi o warunkach i życiu ! – podniosłam się z ziemi i lekko odepchnęłam Aleksa.
- Uspokój się ! Po prostu nie chciałem, żebyś musiała przechodzić to, do czego sama doprowadziłaś. – powiedział i usiadł
- O czym ty mówisz? – zapytałam  zaciskając zęby.
- Nie chciałem, dodatkowych ofiar i tego, żebyś musiała się tłumaczyć Peterowi ze swoich błędów. Wiemy oboje, że popełniłaś ich dosyć dużo, i wiemy także o tym że …ich nie żałujesz, ale Peterowi możesz oszczędzić tego wszystkiego.
- Aleks skończ ! Nie rozumiem o co ci chodzi, ale chcę żebyś wiedział że żałuje tego co zrobiłam jemu i Sarze. Mogłam poradzić sobie sama, ale ty wszystko zepsułeś. Rozumiesz? – krzyczałam i wybiegłam z zamku. Miałam dość.
Dalsza droga do domu nie sprawiała mi trudności. Raczej odbywałam ją żałobnie i powoli. Nie chciałam zapomnieć o tym wszystkim co zrobiłam za życia Petera i Sary. Miałam jedynie nadzieję, że wyrzuty sumienia kiedyś minął i, że dam rade o nich zapomnieć. Jeszcze dwa dni temu stałam pod tym drzewem, pragnąc z wszystkich swoich sił ocalić Petera, wraz z pomocą Sary, a teraz? Sama nie wiem co mam o tym myśleć. Zrobiłam źle. Wiem o tym dobrze, ale nie muszę chyba teraz płacić za wszystkie błędy popełnione za ich życia. W biegu i postaci hybrydy wróciłam do domu. Czekała tam na mnie Nicole, Robert i jakiś nieznajomy człowiek. Kiedy tylko przekroczyłam próg, ich spojrzenia gardziły moim powrotem i tym, że starałam się wszystkim innym pomóc.
- No i o co wam chodzi? – zapytałam zdejmując brudne buty i kurtkę.
- Dobrze wiesz o co. Gdzie Peter i Sara? – odpowiedziała pytaniem Nicole rozglądając się ze złością.
- I kto tu udaje debila? Przecież dobrze wiesz, że nie żyją już. – powiedziałam i …popatrzyłam na nieznajomego.
-Masz rację. Ale my ich nie zabiliśmy. Chcemy po prostu wiedzieć co się stało. Chociaż to mogłabyś nam powiedzieć. – powiedział pretensjonalnie Robert.
- Tylko, że powodu ich śmierci, nawet ja nie znam. – odpowiedziałam i ruszyłam w stronę łazienki. Miałam dość dzisiejszego dnia i postanowiłam znaleźć chwilę dla siebie. Kiedy już po dłuższym odetchnięciu i odpoczynku zeszłam na chwilę na dół, czekała na mnie tam niespodzianka.
- Powinnaś była nas powiadomić, że wyjeżdżasz – powiedział Robert
-Nie miałam ochoty… - odpowiedziałam i ruszyłam w stronę kanapy.
-Nie udawaj takiej ważnej. Kiedyś skończy ci się to dobre życie, i pożałujesz tego! – mówiła Nicole – Myślisz że chcieliśmy ich śmierci ?
Nie mogłam dłużej słuchać tego wszystkiego znieść. Ciągle ktoś się czepiał. Już miałam chwycić za klamkę drzwi, gdy zza rogu kuchni zawołał do mnie Rob.
- Jesteś w ciąży Alice….. – zawołał i przełknął porcję krwi.
Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć….. Ciąża? Ja? Hybryda?





Dreamer...xd

Rozdział 18


Nie wiedziałam, co mogę powiedzieć. Chciałam znać odpowiedzi na miliony pytań. Jednak co mogę zrobić? Chyba jedynie stamtąd uciec, ale nie wiem gdzie. Moje połamane serce nie wiedziało co robić. Z jednej strony wilkołaki i Aleks, a z drugiej Peter. To wszystko się strasznie różniło. Ale co działo się z Sarą? Zupełny bez sens. Przecież była ze mną. Z resztą Peter też i co? Boże, ile pytań w sekundę.
- Masz rację, My Lady dużo tych pytań… - powiedział nie oczekiwanie Aleks.
- Zostaw mnie! – Zaczęłam krzyczeć.
Nic potem nie odpowiedział. Miałam jedynie ochotę uciec od tych fałszywych wampirów. Ciekawość jednak nie dała mi spokoju, i zaczęłam się zastanawiać co z Sarą. Może coś jej zrobił albo, zabił. Po prostu urwał głowę, i tyle.
-Raczej wątpię. Nie miałem powodów do jej zabicia. Przyprowadziła mi ciebie, zostawiła i uciekła. Naprawdę nie miałem powodów do takiej kary – odpowiedział z szyderczym śmiechem. – Peter. Mógłbym Cię prosić?
Musiałam puścić swojego chłopaka, i oddać go Aleksowi. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Gdy chłopak wyszedł, z wampirem usiadłam na lodowatym murku. Co tutaj się działo? Czyli, Sara od początku wiedziała co …co on chciał zrobić i nic na to nie poradziła. Jędza…po prostu nic innego mi nie przychodzi do głowy. Ale co dziwniejsze, Aleks wiedział gdzie ona jest i jej nie zabrał. To nie ma sensu. Nic nie ma racjonalnego wyjaśnienia. Wystarczy uśmiechnąć się i udawać że wszystko jest OKEJ. Ale naprawdę, w środku krwawić i płakać. Nie ! Ja taka nie chcę być. Wstałam i zaczęłam kopać w gruby skamieniały mur. Piszczałam, po prostu chciałam się wyżyć, a nic innego mi nie przyszło do głowy.
- Dlaczego? – płakałam i zbierałam całą swoją odwagę.
Nie wiele jednak z niej jeszcze zostało. Czułam jakbym traciła wszystko po kolei i nic z tym nie dałoby się zrobić. To po prostu najgorsze uczucie.
- Alice, teraz twoja kolej. – zawołał wampir stojący w drzwiach.
Ku mojemu zaskoczeniu, nie był to Pet. Ale jeden z służących Aleksa. Ciekawe gdzie Peter. Może Aleks go wypuścił, czy coś. Szliśmy przez dość długi i ciemny korytarz. Przez malutkie okienka można było dostrzec trawę i kwiaty, jak z łąki. Jednak w zamku, wampirów musiało być ciemno. Nie każdy wampir potrafi odpowiednio ochronić się przed słonecznym światłem, jak ja czy reszta moich znajomych. Nie rozmawiałam przez całą tą podróż przez korytarz ze sługą. Bałam się cokolwiek powiedzieć. Wiedziałam, że mnie jako hybrydy nie da się zabić, ale jednak wolałam nie ryzykować. Nareszcie doszliśmy do wielkich szklanych, przyciemnianych drzwi. Tajemniczy wampir trzy razy, uderzył kołatką i wszedł do środka. W koncie stał Aleks. Kiedy mnie zobaczył zapalił świecę i rzucił na środek Sali.
- CO TY ROBISZ ? – zawołałam, po czym zobaczyłam w kącie porozrywane ciało Petera i Sary. Mnie też czekał taki los?

2000 :D

Hmm.. może dla was to nie jest wiele, ale dla mnie tak.
Tak szczerze tym razem, chcę podziękować.. wszystkim. Dosłownie.
Tym.. co czekają na więcej rozdziałów, żeby móc czytać więcej (...) ,
tym co czytają na bierząco,
Tym co komentują,
tym  co tylko i wyłącznie spamują..


Mimo wszystko dajecie wyświetlenia.
I jestem HAPPY : *





To koniec krótkiej notki, która mi się nasunęła :D
 Papapaapa <3  i THANK YOU <333


Rozdział 17 :D

Była 5;34. Za oknem wschodziło słońce, a w pokoju panowała napięta atmosfera. W końcu nie codziennie wyrusza się w pościg, za najpotężniejszym wampirem. Nie byłam na te wszystkie zdarzenia przygotowana, stały się one, bardziej pod presją dnia i kapeńki nie uwagi. I po raz kolejny wzięłam nie potrzebny mi oddech. Poszłam do mniejszego z pokoi, aby się przebrać. Wciągnęłam na siebie brązowe rurki, czarny top i brązową kurtkę. Szybkim i zwinnym ruchem związałam włosy w kucyk, a na twarz nałożyłam troszkę pudru i tuszu. Nakremowałam delikatne i suche ręce, po czym wróciłam do przyjaciółki. Obydwie byłyśmy strasznie  zdenerwowane. Sam fakt, że mogę zginąć budził we mnie lęk. W głowie zebrało się miliony myśli, i gdy popatrzyłam na Sarę, chciało mi się płakać. Słońce powoli wschodziło. Zbliżała się godzina, w której miałyśmy wyruszyć w drogę za przeznaczeniem. Popatrzyłyśmy się z Sarą pytająco na siebie. Musiałyśmy iść już. Wszyscy na dole jeszcze spali. Była 6. Kiedy wyszłyśmy na dwór, odczułyśmy chłód jaki panował na zewnątrz. Zaciągnęłyśmy na głowy kaptur i …poszłyśmy w stronę lasu. Gdy już znalazłyśmy się w środku, zaczęłyśmy bieg. Rozwijałyśmy dokładnie tę samą prędkość. Podczas biegu, rozmyślałam nad tym co się może jeszcze stać. W sumie cieszyłam  się że nie muszę tu być sama, ale mam złe przeczucia. Bardzo cierpiałam, z tego powodu. Nie miałam już siły.
-         Zatrzymajmy się na chwile – odpowiedziałam, i usiadłam pod drzewem
-         Co ci jest Alice? Nigdy wcześniej się tak nie zachowywałaś. – powiedziała i podała mi woreczek z krwią
-         Po prostu, wyczerpałam siły. Jakoś nie mam ochoty na długą i nie mającą sensu podróż. – mówiłam – Boli mnie to co mu zrobiłam. Nie chciałam żeby to tak wyszło. Nie panowałam nad tym wszystkim.
Kiedy to powiedziałam, Sara już nic nie mówiła. Chyba nie wiedziała nawet co ma powiedzieć. Z resztą sama namieszałam i muszę cierpieć. Wypiłam cały woreczek krwi. Nie byłam już tak wyczerpana. Wstałam i zaczęłyśmy biec. W mojej głowie tułały się jakieś nędzne wspomnienia o nim. Co powinnam w tej sytuacji zrobić? Nie mam pojęcia. Kiedy po 5 godzinach biegu, dotarłyśmy do małego miasteczka, Sara rozpoznała w nim swoją matkę. Ona ją też rozpoznała, ale nie biegła do niej z otwartymi ramionami. Zaczęła przed nami uciekać. Jednak my byłyśmy szybsze. Po kilku krótkich sekundach dogoniłyśmy ją.
-Czemu uciekasz ? – zapytała przeciskając ją do ściany
-         Nie mam zamiaru z wami rozmawiać.. – mówiła – Aleks i tak się z wami rozprawi
Popatrzyłyśmy się na siebie pytająco i puściłyśmy mamę Sary. Po chwili już jej nie było. Wzięłyśmy głęboki oddech i postanowiłyśmy, że ruszymy dalej. Nie miałyśmy nic do roboty w miasteczku, gdzie mieszkała miała matka mojej przyjaciółki. Przetarłam oczy z lekkiego zmęczenia. Wyjęłam z plecaka butelkę wody i ochlapałam nią twarz. Od razu poczułam ulgę. Mimo, że na dworze temperatura osiągała do 0 stopni. Jako hybryda było mi zawsze ciepło. Biegłyśmy dalej, ale wiedziałyśmy, że ta droga szybko się nie skończy. Postanowiłyśmy trochę zwolnić. Zaczęłyśmy rozmawiać i jakoś tak zleciały nam dwie godziny. Życie nie było takie kolorowe na jakie  się wydawało. To może i lepiej że nie jestem sama, bo chyba bym zwariowała. Szybkie oddechy mnie męczyły, a zimna woda nic nie dała.
-Musimy go szukać dalej ! – powiedziałam do niej i wstałam
- Nie ! Ty, moja Droga musisz odpocząć, a co do poszukiwań, to nie robi nam różnicy, czy zrobimy to za godzinę, czy minutę. On porusza się dość szybko i już może być 10 km dalej. Usiądź i odpocznij, rano pójdziemy dalej.
Nie mogłam w nocy spać. Czułam się pusta, a zarazem smętna. Widok zachodzącego słońca zburzył moją równowagę, a wszystko wokół zaczęło tracić sens. Wtedy sprawa stała się jasna. Kochałam go i nie mogłam narazić mojego chłopaka na krzywdę. Niestety nie starczyło mi czasu na dalsze morale, ponieważ sen stał się bardziej wymagający, a zmęczenie wzięło górę i zasnęłam. Kiedy rano po obudzeniu się poczułam obok siebie zimne i ciężkie powietrze, bałam się otworzyć oczy. Dłońmi namacałam kamienną posadzkę, która uwierała zimnem. Nogami nie mogłam ruszyć. Nareszcie postanowiłam otworzyć oczy. Wokół mnie nie było nikogo, jedynie małe okienko z kratami i duże drewniane drzwi. Po prostu zimno, ciemno i samotnie. Pusta cela wywierała strach i obrzydzenie, a woda spływająca po ścianach dawała do myślenia. Nie wiedziałam jak się tu znalazłam. Zaledwie kilka minut temu patrzyłam na cudowny zachód słońca, a teraz.. Wzięłam nie potrzebny oddech i zaczęłam szarpać łańcuchami.
-Musisz wziąć oddech i szarpnąć z całej siły – nagle odezwał się ktoś wychodzący z cienia. Taki znajomy głos dał ukojenie mojemu sercu i całej duszy.
- Peter! – wrzasnęłam i rozrywając łańcuchy wstałam.
Pobiegłam w jego stronę i przytuliłam do siebie. To było coś, czego najbardziej potrzebowałam w tamtej chwili. Jego słodkie oczy patrzyły się na mnie jak na wariatkę, ale w głębi wiedziałam, że cieszył się. Jedyną rzeczą jakiej jeszcze pragnęłam to wolność i chwila odpoczynku z Nim.
- Jak … ty tu? – zapytałam i usłyszałam skrzypienie dużych drzwi.
Po kilku sekundach stanął w nich Aleksander. Zaczął klaskać w ręce i śmiać się szyderczo. Nie miałam pojęcia co powinnam zrobić w takiej sytuacji bez wyjścia. Brak słów, jedynie tak mogę określić to co działo się w moim umyśle.


*** 
Postanowiłam dalej prowadzić tę historię i ją skończyć..  na 30 rozdziałach.. lub 27 ; ) 

Fani